Czego by zaś nie zalecali, prawda jest taka, że wszyscy kochamy słodycze. A wśród słodyczy, wszyscy kochamy żelki. A już żelkowy misiek Haribo stał się archetypem żelka w ogóle. Jeśli ktoś każe nam narysować żelka, nie precyzując, jak ma wyglądać, to większość osób narysuje właśnie tego miśka. Przypadek? Nie sądzę ;)
Nazwę Haribo kojarzymy wszyscy, ale początków firmy nie pamiętają nawet najstarsi górale. Poniekąd wiąże się to z faktem, że na hali towarem łatwiej dostępnym od żelków są oscypki. Poza tym, górale musieliby być naprawdę starzy, bowiem firma powstała już w 1920 roku.
Chodził sobie wówczas po świecie młody człowiek, który z zawodu był cukiernikiem; w odróżnieniu od dentystów, kochał swoją pracę i posiadał już jakie takie doświadczenie zawodowe. Młodzian nazywał się Hans Riegel i, poza doświadczeniem, posiadał też całkiem spore ambicje, dużą dozę odwagi oraz, jak się później okazało, całkiem smaczne pomysły. Pod koniec pierwszej wojny światowej Hans awansował na wspólnika firmy cukierniczej Heinen, która wkrótce zmieniła nazwę na Heinen & Riegel (ambicja, pamiętacie? :)) Mimo to, Hans postanowił iść jeszcze dalej i założyć coś całkowicie własnego. Uzbrojony w worek cukru, marmurowy blat, miedziany kocioł i dobry pomysł, założył w opuszczonym domu zupełnie nową firmę. Nazwał ją od pierwszych liter swojego imienia i nazwiska (narcyz, jak większość chłopów) oraz nazwy miasta: Hans Riegel Bonn, w skrócie – HARIBO. Nowa firma została oficjalnie zarejestrowana 13 grudnia 1920 roku, co dowodzi, że trzynastka bywa jednak szczęśliwa. Początkowo firma nie była światowym potentatem – Hans posiadał tylko jednego pracownika, a właściwie pracownicę o imieniu Gertrud. Szef i podwładna przypadli sobie chyba do gustu, bowiem rok później wzięli ślub, dając tym samym początek nowej dynastii oraz czyniąc z HARIBO prawdziwą firmę rodzinną.
W 1922 roku Hans (pewnie pod natchnieniem Gertrud – w końcu ktoś musiał gościem kierować i go natychać), wymyślił flagowy produkt Haribo, który stał się później symbolem żelka w ogóle - Tańczącego Misia, znanego też, jako Złoty Miś. Pomysł był na tyle dobry, że przetrwał do dzisiaj w praktycznie niezmienionej formie, a firma rozrosła się na potężną fabrykę – w 1930 roku zatrudniała 160 osób, a w 1950 – już ponad 1000. Niestety, Hans tego nie doczekał, bowiem zmarł w 1945 roku. Wszystko pozostało jednak w rodzinie, bowiem kierownictwo w firmie przejęli synowie Hansa: Hans Junior oraz Paul.
Jak można się było spodziewać, młoda krew wniosła również nowe pomysły, co poskutkowało między innymi ekspansją na rynki zagraniczne. Młodzi Riegelowie nie mieli zamiaru poprzestać na Europie – w 1982 roku zbudowali pierwszą fabrykę w Baltimore, w USA.
Niestety, zawirowania geopolityczne sprawiły, że do Polski, chociaż leży nieco bliżej Bonn, niż Stany Zjednoczone, żelki Haribo trafiły dopiero 10 lat później, w 1992 roku. Jeżeli ktoś jeszcze miał sentyment do PRL-u, to niech wie, że był to system, zabraniający dzieciom jedzenia żelkowych miśków. Niby nic, ale dowodzi to, jak daleko byliśmy od reszty świata. Zaraz po przemianach ustrojowych Polacy nadrobili stracony czas i żelki, a także produkty MAOAM, których HARIBO jest właścicielem, szybko stały się jedną z ulubionych przekąsek małych oraz nieco większych dzieci.
Tyle historii – a jak to wygląda dzisiaj? Całkiem obiecująco: HARIBO posiada pięć fabryk w samych tylko Niemczech oraz trzynaście hal produkcyjnych w innych krajach europejskich. O ile więc żaden świr postawiony u władzy nie zapewni nam rozrywki w postaci jakiejś nowej wojenki, żelkowy misiek nigdy już nie będzie poza zasięgiem uklejonych łapek naszych dzieci (oraz naszych, w końcu z żelków się nie wyrasta).
Warto wspomnieć o jeszcze jednej sprawie: Haribo, oprócz pomnażania kapitału (co jest w końcu głównym celem prowadzenia każdego biznesu), nie zapomina też o innych i finansuje kilka ciekawych inicjatyw społecznych. Firma wspiera na przykład młode talenty sportowe, które, jak wiadomo, na początku mają mocno pod górkę i bez wsparcia z zewnątrz mogą nigdy nie zabłysnąć. Haribo prowadzi też projekt edukacyjny pod słodką nazwą „Akademia Misia Haribo”, zachęcający nie tylko do nauki przez zabawę, ale też do robienia tego wspólnie z rodzicami, którzy i tak wyżerają dzieciom żelki, mogą więc przy okazji pobawić się razem, a nawet czegoś się nauczyć. Prawda, że to słodkie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz