Sytuacja była trudna, prawie tak beznadziejna jak wojna obronna Polski w 1939 roku. Dostałem polecenie zorganizowania przyjęcia firmowego. Problem w tym, że na gotowaniu nie znam się wcale, nie gotuję w domu, jem na mieście lub odgrzewam dania gotowe. Unikam rodzinnych przyjęć i w sumie nie jestem skoncentrowany na tym, co jem. Dla mnie to jedynie przykry obowiązek. Szefowej jednak tak nie powiem, lubię swoją pracę i chciałbym ją utrzymać. Polecenie służbowe to w końcu prawie jak rozkaz w wojsku.
Od czego zacząć? Od wyszukiwarki, oczywiście. Szukam i szukam, im więcej znajduję tym mniej wiem. Potrzebuję pomocy, szukam więc dalej. Znajduję wreszcie jakieś fora, polecenia lub też ostrzeżenia przed firmami. W końcu wiem, że nic nie wiem. Okazuje się, że brak mi przede wszystkim planu. Bez tego ani rusz. Wracam zatem do XX wieku, sięgam po kartkę papieru. Zaczynam pracować od początku. Tworzę listę, solennie sobie obiecując, że będę jej przestrzegał bardziej niż noworocznych postanowień.
Wybór firmy jest rzeczą prostszą niż się okazało. O czym jednak mam mówić do ludzi w tej firmie? Muszę wiedzieć kilka podstawowych rzeczy. Oto czego zdołałem się nauczyć.
Po pierwsze – pora przyjęcia i czas jego trwania. Wbrew pozorom to najważniejsze czynniki. To wiedza konieczna, bo od niej zależą wszelkie inne. Pora i czas determinują wybór określonego menu w stopniu najwyższym. Co innego jemy w południe, popołudniu i późnym wieczorem. Nie ma też wielkiego sensu zamawianie pięciu dań na godzinne party zwołane z okazji pobicia kolejnego rekordu sprzedaży.
Po drugie – liczba osób. Rzecz oczywista, płacę za każdą osobę.
Po trzecie – ewentualne diety i nawyki żywieniowe gości. Ten punkt nie zawsze jest możliwy do zrealizowania, bo mogą się zdarzyć kontrahenci, z którymi nie mieliśmy wcześniej do czynienia. Jestem w sytuacji komfortowej, wystarczy rozesłać firmowego maila. Przechodzę dalej.
Po czwarte – obsługa. Tutaj musimy zdecydować czy wolimy szwedzki stół czy może jednak potrzebujemy obsługi. Ten punkt zależy oczywiście od punktu pierwszego.
Po piąte – alkohol. Napoje wyskokowe również są delikatną kwestią, znowu wracamy do tego, jaki charakter ma mieć impreza. Jeśli decydujemy się na alkohole, tańszą opcją są zakupy na własną rękę. W tej sytuacji tematu z firmą cateringową nie poruszamy.
Teraz tylko powrót do szefowej, rozmowa wyjaśniająca wszelkie podpunkty (w końcu to płaci firma, czyli ona, a budżety prywatnych spółek nie są z gumy, w przeciwieństwie do tych kierowanych przez polityków) i jestem gotowy na spotkanie z kimś od cateringu. Uff, to nie było wcale takie trudne. Może następnym razem znowu podejmę się tej misji? Wdzięczność szefowej jest wszak bezcenna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz